12 wrz 2009

Droga ucznia (Mk 8,27-35)

Nie wystarczy szczere wyznanie pod Cezareą Filipową: „Ty jesteś Mesjasz”. Jezus nie oczekuje od swoich uczniów pięknych i podniosłych deklaracji. Iść za Jezusem to zaprzeć się siebie i wziąć swój krzyż. Dopiero wtedy można Go naśladować. Piotr długo tego nie rozumiał. Też mam z tym problem. Łatwiej mi zaprzeć się Jezusa niż siebie. Łatwiej mi pomóc nieść krzyż drugiemu człowiekowi niż podjąć mój własny. Mogę mu wtedy współczuć, pocieszyć, pomodlić się za niego. Później wracam do mego życia i czuje się uspokojony, bo nie przeszedłem obojętnie obok krzyża bliźniego. Tymczasem Jezus nie wzywa mnie do podjęcia krzyża bliźniego. On czeka aż wezmę własny krzyż i zgodzę się na śmierć z powodu Ewangelii.

6 komentarzy:

Hans von Zieldaw pisze...

fakt, łatwiej pomagać innym, niż samemu wziąść się za dźwiganie swojego krzyża. Przynajmniej tak mam teraz... Dzieki za Słowo!

Anonimowy pisze...

To prawda niełatwo jest dzwigać własny krzyż i bronię się przed nim ale jest on ciągle obok mnie ,nie odstępuje ,jest on wieloraki .Pragnę kochać Jezusa ,a On pragnie się też krzyżem podzielić ,Z drżeniem serca probuję go przyjmować alelękam się czy nie stchórzę .Czuję się tak bardzo słaba .proszę o modlitwę Szczęść Boże

Mateusz pisze...

Ewangelia jest za duża na jedną głowę i najlepiej ją poznawać we wspólnocie. Krzyż nawet gdy jest ciężki trzeba go dźwigać samemu, tzn. nikt z ludzi nie będzie w stanie przyjąć krzyża, który jest przygotowany dla mnie. Jest to wielka tajemnica i trzeba ją przeżyć samemu. Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

A co, jeśli ja jestem krzyżem dla innych, przez sposób bycia, który kogoś śmiesz, irytuje, ktoś uważa mnie za osobę nieciekawą, sztuczną. A w moim sercu jest tyle walki o to, by sobie pozwolić żyć, też najchętniej przestałabym istnieć, ale wiem, że nie w moich rekach moje życie, i nie ode mnie... Jak jednak je przyjąć, skoro jest takie karykaturalne??? Moje zranienia, przeszłość, nie pozwalają mi na przemianę, na bycie "normalną". Boli mnie to, bo trudno mi zaakceptować siebie, gdy inni potwierdzają moją nieakceptację siebie, odrzucajac mnie... Jak przyjąć ten krzyz, że jestem krzyżem dla innych???

Mateusz pisze...

Św. Paweł pisze, że Bóg wybrał to „co głupie w oczach świata” (1Kor 1,27). Odkrycie prawdy, że „jestem ciężarem” (krzyżem) dla innych jest już pierwszym krokiem do wolności. Drugi krok to zgodzić się na to i pozwolić, by Bóg na tym krzyżu zatriumfował. Piotr po zaparciu się Jezusa też mógł zwątpić i płakać, że stał się „krzyżem”, a dokładniej przyczynił się do ukrzyżowania Jezusa. On nie zatrzymał się na tym fakcie tylko wrócił, zapłakał i wyznał miłość. Krzyż do tego prowadzi. Objawia miłość przez zmartwychwstanie. Najpierw jednak samemu trzeba dać się ukrzyżować, czyli stracić siebie (zob. Ga 2,19-20). O zmartwychwstanie zatroszczy się Bóg.

joasmok pisze...

odkrywam ten krzyż jakim jest historia mojego życia. Bóg bardzo powoli i delikatnie mi go pokazuje. Czasem tak trudno sie nie opierać i brać go każdego dnia. Masz rację, dużo łatwiej się po szymonowemu przymusić do poniesienia czyjegoś.