14 lut 2009

Spotkanie z trędowatym (Mk 1,40-45)

Gdy czytam Ewangelię o trędowatym, staje mi przed oczami pewien lekarz, który ocalił życie człowiekowi rannemu w wypadku. Ranny miał dużą utratę krwi, jednak dzięki szybkiej pomocy medycznej został uratowany. Pacjent przeżył, ale lekarz… jak się później okazało zaraził się AIDS, ponieważ w pośpiechu nie założył rękawiczek (miał skaleczony palec, a chory był nosicielem wirusa HIV)…
Jedno mnie zastanawia. Gdyby lekarz wcześniej wiedział, że zostanie zarażony wirusem HIV, czy zrobiłby to samo – uratował rannego? Wiem, że Jezus uczynił coś podobnego uzdrawiając trędowatego. Nie chcę przez to powiedzieć, że dotykając trędowatego Jezus zaraził się trądem - „nie ręka zaraziła się trądem, lecz trędowate ciało stało się czyste od świętej ręki” (św. Jan Chryzostom). Z drugiej strony warto zwrócić uwagę na pewien szczegół: dlaczego Zbawiciel surowo zakazuje uzdrowionemu, aby nikomu o tym nie mówił? Według św. Jana Chryzostoma chciał przez to nauczyć tego człowieka pokory i posłuszeństwa. Wielu współczesnych egzegetów podkreśla tzw. sekret mesjański u św. Marka. Chodzi o ostateczne objawienie mesjańskiej mocy Jezusa na krzyżu, gdy setnik poganin wyzna wiarę, że ukrzyżowany jest Synem Bożym (Mk 15,39)
Uzdrowienie trędowatego to już zapowiedź tej miłości objawionej na krzyżu, kiedy Jezus będzie umierał poza miastem, opuszczony przez przyjaciół, biorąc na siebie trąd (grzech), każdego człowieka…
Chrystus doskonale wiedział, co go czeka, gdy uzdrowi trędowatego. Jest tu jakiś paradoks… Trędowaty po uzdrowieniu czynił dokładnie na odwrót, jakby w ogóle nie „słuchał” Lekarza. Z taką mocą głosił kerygmat (użyte jest greckie słowo „kerysso” – Mk 1,45) o Jezusie, że jego Wybawca musiał „przebywać w miejscach pustynnych”, dokładnie tak jak trędowaty, wykluczony poza społeczność.
Może nigdy nie spotkam na swojej drodze trędowatego, choć również i dzisiaj żyją oni na świecie. Kilka miesięcy temu byłem w jednym z domów dla narkomanów i chorych na AIDS. Widziałem młodych ludzi, którzy stracili nadzieję, na jakiekolwiek uzdrowienie. Wielu, z ich dawnych przyjaciół, już o nich zapomniało i boi się podać im rękę… Najpiękniejsze są dla mnie te chwile, kiedy mogę uczynić coś podobnego, co czynił Jezus - podać rękę „dzisiejszym trędowatym”, uśmiechnąć się do nich, przytulić… Nie mam takiej mocy, by powiedzieć im „chcę, bądź oczyszczony”, ale raduje się moje serce gdy mówię w imieniu Chrystusa: „I ja odpuszczam tobie grzechy, idź w pokoju”.

4 komentarze:

x. Przemek Zamojski pisze...

Rozumiem o czym mówisz. czasem wystarczy jeden gest....

Mateusz pisze...

"Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody" (Mt 10,42)

Anonimowy pisze...

mnie rozczuliło to... "jeśli chcesz..." nie: "prosze, błagam, musisz, zrób to" tylko jeśli chcesz... bo może jeszcze nie chcesz, może jeszcze za wcześnie...

Mateusz pisze...

W tym sensie każda zdrowa relacja musi być zbudowana na spotkaniu "dwóch wolności". A moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Im bardziej kocham, tym bardziej staję się wolny.